W nocy z 31 października na 1 listopada 1980 roku w Szpitalu dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Górnej Grupie (w województwie kujawsko-pomorskim), zabrakło światła. Nikogo to nie zdziwiło. Nie po raz pierwszy zresztą. W latach 80. ubiegłego wieku ze względów oszczędnościowych często wyłączano prąd. Pracownicy szpitala byli już do tego przyzwyczajeni. Mieli przygotowane świeczki rozstawione na parapetach. Oświetlały one mroczne korytarze bladym migoczącym światłem. Zbliżająca się data 1 listopada przywołuje skojarzenia związane ze zniczami na cmentarzu. Z tą różnicą, że świeczki tutaj oświetlają drogę żywym. Jeszcze żywym…
Szpital dla Psychicznie i Nerwowo Chorych mieścił się w dawnym domu zakonnym księży werbistów, wybudowanym w XIX wieku. Na początku XX wieku pałac należał do Malwiny, siostry Otto von Bismarcka. W 1918 roku obiekt został przejęty przez Urząd Ziemski w Grudziądzu. Później pałac należał do generała Kazimierza Sosnkowskiego. W 1923 roku budynek kupili księża werbiści. Tuż przed przejęciem majątku, ktoś podłożył w pałacu ogień. Sprawców nigdy nie wykryto. Po odbudowie obiektu znalazły się w nim seminarium, gimnazjum oraz dom rekolekcyjny. W 1939 roku Niemcy urządzili w pałacu swój sztab oraz więzienie dla polskiego duchowieństwa.
Dom Werbistów, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
W 1952 roku obiekt został przejęty przez władzę komunistyczną i przeznaczono go na szpital. Zatrważające jest, że budynek nie był przystosowany do potrzeb szpitala. Nie został nawet wyremontowany. Jedynie przeprowadzono prowizoryczną przebudowę wnętrza budynku. Ogromne sale zostały podzielone ściankami z płyt pilśniowych, zamurowano wyjścia ewakuacyjne, w oknach wstawiono kraty. Nikt nie przejmował się przepisami przeciwpożarowymi.
Szpital nie cieszył się dobrą opinią. Panowały tam bardzo złe warunki, choć pracownicy robili co mogli, aby podopiecznym umilić pobyt. Zdarzało się, że aby wprowadzić choć namiastkę domu rodzinnego, pielęgniarki przynosiły nawet własnoręcznie upieczone ciasto.
Lżej chorzy pacjenci przebywali na parterze. Ciężej chorzy, niesamodzielni, niechodzący leżeli na drugim i trzecim piętrze. Długie korytarze prawie 50-metrowe ciągnęły się przez całe piętra. Dopiero na ich końcu znajdowało się wyjście na klatkę schodową. Pozostałe wyjścia ewakuacyjne były zamurowane. Windy nie było. Na każdym piętrze znajdowała się jedna sala z 50 łóżkami i trzy mniejsze z 20 łóżkami. Łóżka stały ciasno jedno obok drugiego. Nie było pomiędzy nimi przejścia. Aby dojść do ostatnich łóżek trzeba było skakać po innych łóżkach. Nie było szafek, a ubrania i inne rzeczy osobiste trzymano na łóżkach. Nie było nawet ubikacji. Potrzeby fizjologiczne załatwiano do wiadra. W dzień „chodzący” pacjenci przebywali w tzw. sali dziennego pobytu. Czasem grano w karty, warcaby czy szachy. Jeszcze rzadziej pozwalano oglądać telewizję. Nie było żadnej terapii zajęciowej. Z wyjątkiem terapii elektrowstrząsowej, po której niektórzy dostawali napadów padaczki. Leczono również przy pomocy leków psychotropowych. Zresztą w tamtych czasach nie dbano o wyzdrowienie pacjentów. Po kilkunastu latach takich „zabiegów” z w miarę normalnie funkcjonujących ludzi robiło się zombi: posłuszni, apatyczni, skazani na dożywotnią wegetację w szpitalu.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Na ostatnim piętrze przebywali najciężej chorzy, którzy nigdy nie opuszczali swojej sali. Leżeli cały czas w łóżkach. Niektórzy z powodu agresji byli przywiązywani do łóżka. Na noc sypialnie zamykano na klucz. W drugiej części budynku z osobną klatką schodową mieszkał personel wraz z rodzinami.
Niektórzy pacjenci mogli wychodzić na spacer do przyszpitalnego parku. Ci lżej chorzy pracowali w pobliskich prywatnych gospodarstwach. Dostawali od gospodarzy jedynie papierosy. Żadnej innej zapłaty. Nazywano to ergoterapią, czyli leczeniem poprzez pracę.
Nie wszyscy pacjenci byli chorzy psychicznie. W szpitalu zamykano także osoby niewygodne dla ówczesnych władz oraz tych, którzy nie potrafili dostosować się do panującego systemu, a którzy w ich ocenie „stwarzali zagrożenie dla innych”.
Jak się okazuje nawet w więzieniach ludzie mieli lepsze warunki niż w szpitalach dla psychicznie chorych.
Pali się!
W wieczorny piątek 31 października 1980 roku nic nie zapowiadało tragedii. Pielęgniarki myślami były przy grobach bliskich. W końcu jutro był dzień Wszystkich Świętych. Zostawiły chorych pod opieką lubianego pacjenta o nazwisku Alkowski, życzliwie zwanym Ali, a same poszły do innej części szpitala przygotować sobie kolację.
O 23.00 Ali, przybiegł do pielęgniarek z krzykiem, że się pali. Pielęgniarki zlekceważyły jednak słowa pacjenta. To jest szpital psychiatryczny. Tu każdy pacjent widzi i słyszy różne rzeczy, wymyśla niestworzone historie. Do tego wszystkiego Ali był piromanem. Już nieraz wzniecał ogień albo opowiadał, że coś podpalił, a okazywało się to tylko wymysłem jego chorego umysłu. Pech chciał, że tydzień wcześniej też postawił cały personel na nogi twierdząc, że w szpitalu się pali. Personel szukał ponad godzinę rzekomego ognia, którego ostatecznie nie znaleziono.
Dopiero kiedy pielęgniarki poczuły dym, wszczęto alarm. Powiadomiono straż pożarną w Świeciu, Grudziądzu i Bydgoszczy. Pielęgniarki pobiegły otworzyć sale z uwięzionymi pacjentami. W tym czasie w budynku przebywało oficjalnie 319 pacjentów! Ilu naprawdę ich było, nie wiadomo. Mówi się, że nawet do 400. Wielu z nich nie miało żadnej kartoteki, bo teoretycznie byli zdrowi i nie powinno ich być w takim miejscu. Jaka była prawda, dziś już się nie dowiemy.
Korytarz był już pełen duszącego dymu. Kobiety próbowały otworzyć okna, ale można było je tylko nieco uchylić. Zdezorientowani i spanikowani pacjenci uciekali z budynku. Ale tylko ci, którzy potrafili chodzić i z tych pomieszczeń, w których pracownicy zdążyli otworzyć drzwi. W międzyczasie palacz Andrzej Rutkowski próbował kilofem rozwalać ścianę dzielącą szpital od mieszkań służbowych, bo od klatki schodowej szpitala nie dało się już dostać do budynku, aby ratować pacjentów. Zewsząd słychać straszne krzyki i wręcz nieludzkie wycie. Cały budynek tonął w kłębach duszącego dymu.
Paliło się już całe trzecie piętro i strych, kiedy przyjechali strażacy. Okazało się, że hydrant na podwórzu szpitalnym nie działał, a staw jest tak zamulony, że prawie brak w nim wody. I jeszcze na domiar złego wyjścia ewakuacyjne były zastawione lub zamurowane. Brakowało wszystkiego: sprawnego sprzętu, noszy, hełmów strażackich, latarek czy zwykłych lin.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
– Tędy! – wrzeszczy – Niech was jasna cholera!*
Wkrótce do pomocy pojawili się żołnierze. Mieli na stanie tylko maski przeciwgazowe, które w zetknięciu z gryzącym dymem i potworną temperaturą na nic się zdały. Do tego wszędzie panował rozgardiasz. Akcja ewakuacyjna była prowadzona chaotycznie. Część uwolnionych pacjentów w panice uciekała przed „dziwnie” ubranymi strażakami. Oni znali tylko białe kitle lekarskie i bali się innych, nie znanych im osób. Ktoś wpadł na pomysł, aby strażacy na swój mundur narzucili białe fartuchy. To nieco złagodziło sytuację na tyle, że dało się wyprowadzać przerażonych pacjentów.
Niektórzy chorzy kompletnie nie rozumieli sytuacji i próbowali wracać do swoich sal, gdzie czuli się bezpiecznie. Nie chcieli się ewakuować. Wielu z nich nie znało innego życia niż szpitalne. Byli nauczeni, że nie wolno im opuszczać pokoju. To była jak walka z wiatrakami. Takich trzeba było ratować kilka razy, bo wciąż wracali do płonących i zadymionych pomieszczeń.
Trzeba też pamiętać, że mimo, iż dopiero rozpoczął się listopad, pogoda była iście zimowa. Temperatura w nocy sięgała do minus 70 C (inne źródła podają minus 100 C), a ci ludzie stali na mrozie w samej piżamie. W wyniku zamieszania kilkoro chorych uciekło. Znaleziono ich dopiero po kilku godzinach. Gdy wyprowadzono już większość pacjentów, zawalił się dach na ostatniej kondygnacji, grzebiąc tych, którzy jeszcze tam byli.
Mówi się też o pijanych strażakach, co akurat w tamtych czasach chyba nikogo nie dziwiło. To był już weekend. Piątek. Noc. W wielu domach byli goście, aby na drugi dzień iść razem na groby. Alkohol w tamtym czasie lał się strumieniami. Nie bez przesady napiszę, że chyba nie było domu, w którym by nie świętowano. Przed palącym się szpitalem stały tłumy ludzi. Ale nikt nie kwapił się do pomocy. Przyszli bardziej z ciekawości. Wszystko to powodowało, że akcja gaśnicza przebiegała tragicznie.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Spaleni żywcem
W pożarze żywcem spłonęło 55 osoby (w tym 3 osoby zmarły w szpitalu z powodu rozległych oparzeń), a 26 zostało ciężko poparzonych. Nikt nie kwapił się do uprzątnięcia spalonych zwłok. Do ich uprzątnięcia oddelegowano młodych żołnierzy, którzy rozkaz musieli wykonać. Nakaz wydał osobiście sekretarz komitetu gminnego PZPR.
Wielu żołnierzy na widok zwęglonych zwłok płakało, inni wymiotowali. A widok był naprawdę makabryczny. Spalone ciała znajdowano pod łóżkami, zwinięte w kłębek w kącie pokoju, przy oknie lub przy drzwiach. Były też ciała w łóżkach. Byli to ci, którzy byli przywiązani pasami i nie mieli najmniejszej szansy na wydostanie się. Jedni byli całkiem nadzy, inni mieli na sobie nadpalone piżamy, u kilku widoczne były wnętrzności. Niektórych ogień nie tknął. Zginęli od czadu. Żar był tak potworny, że powyginał metalowe łóżka w dziwne, przerażające kształty.
Rannych przetransportowano do szpitala w Świeciu. Natomiast spalone ciała owijano w prześcieradła i koce, i załadowywano na ciężarówkę. 1 listopada na miejsce tragedii przybyli wicepremier Henryk Kisiel oraz wiceminister zdrowia Tadeusz Szelachowski.
Uwaga! Drastyczne zdjęcie! Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Bezimienny wspólny grób
Dnia 11 grudnia 1980 roku zwęglone ciała złożono we wspólnym bezimiennym grobie na cmentarzu przyszpitalnym w Górnej Grupie. Ówczesne władze nie zgodziły się na tabliczkę z nazwiskami zmarłych. Na grobie napisano tylko „NN”. Nie pozwolono na żaden pomnik. Zdaje się, że władze chciały jak najszybciej zapomnieć o „incydencie”. Ludzie dotknięci psychiczną chorobą byli traktowani jak margines społeczny.
Pogrzeb ofiar pożaru, kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Pogrzeb ofiar pożaru, fot. arch. Gazeta Pomorska
Późniejszy napis na zbiorowej mogile, fot. Wikimapia.
W 1994 roku na drewnianych krzyżach zawieszono symbolicznie małe tabliczki z imionami i nazwiskami zmarłych.
Po prawej stronie od pomnika widać jeden z krzyży z małymi tabliczkami. Fot. arch. „Czas Świecia”.
Krzyż z nazwiskami ofiar, kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Dopiero po 30 latach od tragedii, w 2010 roku zamieniono tablicę z grobu „NN” na inną, przywracając ofiarom pamięć. Na nowej tablicy pojawiły się imiona i nazwiska tych, którzy zginęli w pożarze.
Poświęcenie nowego pomnika, fot. arch. Gazeta Pomorska.
Ofiary pożaru
- Edwin Belt
- Bogdan Berent
- Adolf Błażejewski
- Ireneusz Brzykcy
- Roman Cieślicki
- Władysław Gierszewski
- Józef Gołębiewski
- Ryszard Gołębiewski
- Kazimierz Górajewski
- Henryk Groblewski
- Henryk Jabłoński
- Andrzej Janowski
- Grzegorz Jaskulski
- Stanisław Jurkowski
- Kazimierz Kałduński
- Jan Kasprzykowski
- Wiesław Kociuga
- Zygmunt Kondracki
- Stanisław Kotwicki
- Bogdan Krzyżanowski
- Jan Lemieszek
- Kazimierz Lugiewicz
- Stanisław Maciejewski
- Władysław Małecki
- Stanisław Marks
- Edmund Marulewski
- Andrzej Motyka
- Kazimierz Olejniczak
- Stefan Paczkowski
- Jan Przeperski
- Stanisław Romanowski
- Wiesław Romanowski
- Brunon Sawicki
- Stanisław Siwiński
- Jan Skrzeszewski
- Jerzy Sobczyk
- Zygmunt Styborski
- Mieczysław Sztaf
- Kazimierz Tomaszewski
- Paweł Wielgorz
- Jan Wiliczek
- Szczepan Zakrzewski
- Zygmunt Zakrzewski
- Mieczysław Zaremba
- Józef Żurawski
- Adam Woźniak
47-55. Nie ujawniono nazwisk 9 ofiar
W kwietniu 2019 roku wandale zniszczyli pomnik z nazwiskami ofiar. Dziś znów są bezimienni.
Fot. Radio PiK, audycja Żanety Walentyn, z cyklu „Bliżej życia”.
Media o pożarze
Fragment pomorskiego czasopisma „Czas”, które opisywało pożar.
Bydgoskie Fakty opisujące tragedię.
Winni, czy aby na pewno?
Bezpośrednią przyczyną wybuchu pożaru była iskra z nieszczelnego przewodu kominowego. Rok wcześniej była przeprowadzona kontrola przez straż pożarną. Niestety zalecenia tej kontroli nigdy nie wykonano z prozaicznej przyczyny: braku funduszy.
Prokuratura oskarżyła zastępcę dyrektora do spraw ekonomiczno-finansowych, Jana Górskiego oraz kierownika działu administracyjno-gospodarczego, Mieczysława Chylę. Za niedopełnienie obowiązków służbowych groziło im 5 lat więzienia. Ale tak naprawdę byli oni tylko kozłami ofiarnymi systemu, w którym zabrakło zwykłej ludzkiej przyzwoitości i pieniędzy na remont. Proces ruszył jesienią 1981 roku, ale wkrótce wybuchł stan wojenny i proces został odroczony, by na mocy amnestii z 1984 roku go umorzyć. Jan Górski zmarł krótko po rozpoczęciu rozprawy. Przed sądem stanęły też 4 pielęgniarki, które wieczorem zostawiły pacjentów samych i udały się do innej części budynku w celu przygotowania sobie kolacji. Je także objęła amnestia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Kadr z filmu „Pożar w Górnej Grupie 1980” z cyklu „Nieznane katastrofy” emitowane w TVP Historia.
Historia zatacza koło
Po pożarze nie uruchomiono ponownie szpitala. Niezabezpieczony budynek niszczał aż do 1989 roku, kiedy to znowu trafił w ręce księży werbistów. Obecnie w budynku przebywają chorzy oraz starsi kapłani werbiści. W piwnicy znajduje się muzeum misyjno-etnograficzne.
Przed Domem Werbistów stoi ogromny krzyż, oświetlony całą dobę, aby nigdy nie zapomniano o tragedii, jaka tutaj wydarzyła się w 1980 roku. W 2017 roku ustawiono głaz z tablicą upamiętniającą ofiary pożaru.
Dom Werbistów obecnie. Fot. pochodzi ze strony: www.gornagrupa.werbisci.pl
Tablica upamiętniająca ofiary pożaru, ufundowana przez księży werbistów. Fot. pochodzi ze strony: www.gornagrupa.werbisci.pl
Miejsce, w którym straszy
Ponoć z niektórych pomieszczeń do uszu mieszkańców dochodzą dziwne dźwięki. Słychać trzeszczące łóżka, stłumione głosy, jęki, a czasem nawet krzyki pacjentów. Ale nikt nie chce o tym mówić głośno, aby nie uznano ich za wariatów.
Filmy dokumentalne opowiadające o tragedii
A my nie chcemy uciekać stąd
Pożar w szpitalu dla psychicznie chorych stał się inspiracją dla Jacka Kaczmarskiego do napisania piosenki „A my nie chcemy uciekać stąd”. Piosenka ta stała się jednocześnie metaforą Polski okresu stanu wojennego. Muzykę skomponował Przemysław Gintrowski.
Słowa piosenki:
„Stanął w ogniu nasz wielki dom
Dym w korytarzu kręci sznury
Jest głęboka naprawdę czarna noc
Z piwnic płonące uciekają szczury
Krzyczę przez okno czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie widzi ma mnie za wariata
Woła – co jeszcze świrze ci się śniło?
Więc chwytam kraty rozgrzane do białości
Twarz swoją widzę twarz w przekleństwach
A obok sąsiad patrzy z ciekawością
Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa
Dym w dziurce od klucza drzwi bez klamek
Pękają tynki wzdłuż spoconej ściany
Wsuwam swój język w rozpalony zamek
Śmieje się za mną ktoś jak obłąkany
Lecz większość śpi nadal przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie
Ci przywiązani dymem materaców
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach
Dym coraz gęstszy obcy ktoś się wdziera
A my wciśnięci w najdalszy sali kąt
– Tędy! – wrzeszczy – Niech was jasna cholera!
A my nie chcemy uciekać stąd!
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!”
Opracowała
Mariola Nagoda (Opolanka z pasją)
Bibliografia
Pawłowski J., „Jakież to mistyczne spłonąć w dzień Wszystkich Świętych”.
Kowalski M., „Na rusztach łóżek”.
Czas Świecia „Górna Grupa” (3 części).
Wikipedia.org.
*”– Tędy! – wrzeszczy – Niech was jasna cholera!” – Cytat z piosenki Jacka Kaczmarskiego „A my nie chcemy uciekać stąd”.
31 października, 2020 at 23:06
Niezwykle ciekawe. Dziękuję.
1 listopada, 2020 at 08:01
To ja dziękuję, że artykuł się podobał. Pozdrawiam Mariola Nagoda