Na jednej z moich licznych wypraw rowerowych spotkała mnie dziwna przygoda. Zaplanowałam sobie sprawdzenie pewnego miejsca w Zimnicach Wielkich. Na starej, niemieckiej mapie był tam zaznaczony młyn. A że ja uwielbiam takie zabytki techniki to czym prędzej wybrałam się, aby zobaczyć co z niego zostało. Zanim Wam o tym opowiem, najpierw przytoczę parę faktów.

Nie wiadomo, kiedy dokładnie młyn powstał. Na mapie Reymanna z 1879 roku już widnieje. Wprawdzie nie widać z ilu budynków się składał, ale już jest. Na mapie 1891 roku widać pojedyncze budynki, a już na mapie z 1912 roku widać, że młyn został mocno rozbudowany. W każdym razie był to wodny młyn, służący do mielenia zboża na mąkę oraz do wytwarzania prądu dla mieszkańców wsi. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że była to Mała Elektrownia Wodna (MEW).

Fragment mapy Reymanna z 1879 roku z zaznaczonym młynem w Zimnicach Wielkich, wówczas Gross Schimnitz.

Fragment mapy  1891 roku z zaznaczonym młynem w Zimnicach Wielkich, wówczas Gross Schimnitz.

Fragment mapy z 1912 roku z zaznaczonym młynem (rozbudowanym o inne obiekty) w Zimnicach Wielkich, wówczas Gross Schimnitz.

 

 

Z młynem wiąże się tragiczna historia. W ostatnim tygodniu stycznia 1945 roku wojska radzieckie wkroczyły do wsi. Pijani żołnierze plądrowali domy, podpalali, gwałcili kobiety i dziewczynki. W ciągu zaledwie kilku dni zostało zamordowanych z rąk Sowietów 64 mieszkańców Zimnic Wielkich. W tym młynarz. Jego żona uratowała się, bo schowała się pod młyńskim kołem. Po wojnie młyn odziedziczył syn pana Lempki. Niestety nie znam imienia. Młyn już nigdy nie pełnił swojej funkcji, a w budynku obecnie znajduje się mieszkanie prywatne.

Aktualny widok na młyn. Mapa www.mapy.cz. Tak obecnie rozmieszczone są wszystkie budynki dawnego młyna.

Aktualny widok na młyn. Mapa www.google.pl. Porażka, nie ma uwzględnionej drogi dojazdowej do młyna (brak ul. Młyńskiej) , a obok przecież dom jest zamieszkany. I naprawdę słaby plan zabudowań.

 

A teraz moja historia.

Kiedy dojechałam do miejscowości, skręciłam w ulicę, a jakże… Młyńską. Już z daleka widziałam jakieś budynki. Droga, która wiodła do zabudowań była szutrowa, nie asfaltowa. Pomyślałam więc, że pewnie nikt już tam nie mieszka. Kiedy podjechałam nieco bliżej okazało się, że w pierwszym budynku, choć podupadłym i wymagającym natychmiastowego remontu, jednak ktoś mieszka. Prowadząc rower zbliżyłam się w kierunku drugiego budynku. W pewnym momencie stanęłam niezdecydowana co dalej robić, bo przed posesją stało duże auto, a obok kierowca czegoś szukał w kabinie. Pierwotnie myślałam, że to ciężarówka, ale później okazało się, że to zupełnie co innego. O czym będzie później. Kierowca w końcu zobaczył mnie i powiedział „dzień dobry”. Ruszyłam do przodu i jak to ja, zarzuciłam Nieznajomego pytaniami: czy jest właścicielem, bo gdzieś tutaj według starych map był dawniej młyn, a ja interesuję się takimi budowlami itd… Ów przemiły Pan powiedział, że owszem młyn był dawno temu, jeszcze przed wojną, a budynek stoi do dzisiaj. I szkoda, że jest nieczynny. Zapytałam wówczas czy mogę obejrzeć go z bliska i porobić parę zdjęć. Pan zgodził się bez problemu. Powiedział też, że najlepszy widok jest po drugiej stronie stawu. I zachęcił, abym obeszła go na około. Co też zaraz uczyniłam. Rzeczywiście, pięknie prezentował się z drugiej strony stawku. Do wewnątrz nie dało się wejść, bo jest otoczony innymi budynkami oraz z dwóch stron bramami. Ale to mi wystarczyło. Miejsce naprawdę niezwykle urocze. I ta wszechobecna cisza. Słychać było tylko ćwierkające ptaszki i rzechot żab, które niechcący spłoszyłam. A bliżej końca/początku stawu słychać było spadającą wodę z niewielkiej kaskady. Normalnie miłość od pierwszego przybycia. Ach, mogłabym w takim młynie zamieszkać. Może wynajmę się jako całodobowa ochrona?

Kiedy nacieszyłam oczy i porobiłam zdjęcia, wróciłam do roweru, a kierowca właśnie odjeżdżał. I wtedy zobaczyłam, że to nie była ciężarówka tylko śmieciarka. Ale jakaś dziwna była. Nie dość, że wyjątkowo czysta, bez śmieci, to z tyłu nie miała tej klapy. Dziwne to wszystko było. Ten Pan w ogóle na mnie nie zaczekał, nie zainteresował się co ja robię tak długo. I teraz jak sobie na spokojnie przeanalizowałam całą sytuację, to wydaje mi się, że to wcale nie był właściciel.

A gdyby tak przyjechała tam ochrona (widziałam naklejkę, że obiekt jest pilnowany przez jakąś firmę ochroniarską) albo właściciel, a ja tłumaczę się, że przecież dostałam pozwolenie na wejście? Wyobrażacie sobie tę sytuację? Jakiś obcy człowiek, którego nikt nie widział, pozwolił mi wejść nie na swoją posesję? A potem znika bez słowa? Przecież to tak absurdalnie brzmi, że sama pisząc to, zastanawiam się jak było naprawdę…

Widok z lotu ptaka, obrazujący jak daleko znajduje się młyn od pozostałych zabudowań.

 








Autor:
Data:
piątek, 17 kwietnia, 2020 at 15:39
Kategoria:
Urbex, martyrologia, cmentarze, pomniki, militaria, zabytki techniki
Komentarze:
Możesz zostawic odpowiedz
RSS:
Możesz sledzic komentarze tego postu poprzez Kanal RSS
  1. janusz Says:

    Miałaś szczęście , ze Cię nie zapakował….

Dodaj komentarz