Dokładnie 10 lat temu, 21.05.2006 roku rozpoczęła się moja przygoda z rowerem. Nawet nie sądziłam, że taka forma zwiedzania na trwale zapisze się w moim życiorysie.

2006.05.21- moja I wycieczka rowerowa

Dąbrówka Łubniańska- Studzionka. Fot. M. Pamuła.

 

Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Kilka dni wcześniej zobaczyłam plakat zapraszający na wycieczkę rowerową. Zachęciło mnie jedno zdanie, że w wycieczce może wziąć udział każdy. Zadzwoniłam pod podany numer telefonu, chcąc dopytać o szczegóły. Miałam wątpliwości, czy dam radę, bo tak naprawdę rower kupiłam niedawno i prawie na nim nie jeździłam. Marek Madej zapewnił mnie, że dam radę, że trasa jest bardzo łatwa i podczas jazdy dostosowują się do najsłabszego uczestnika. W niedzielę o godzinie 10.00 stawiłam się na miejscu zbiórki. Z grupą około 15 osób ruszyliśmy do Dąbrówki Łubniańskiej. To wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o ukrytej w lesie Kapliczce- Studzionce i o opolskich wydmach. Droga przebiegła sprawnie. Gorzej było z powrotem bo nie dość, że pod górkę, pod wiatr, to jeszcze mój ubiór przedstawiał wiele do życzenia (kurtka nie była dostosowana do jazdy na rowerze, nie przepuszczała powietrza). Ale dałam radę:)

 

Dąbrówka Łubniańska- kierunek Studzionka

 

Spotkania odbywały się co drugą niedzielę. Druga wycieczka ze względu na niepewną pogodę była krótsza- na poligon w Winowie. Natomiast na trzeciej zjawiły się tylko 3 osoby: ja, Jarek K. i Grzegorz P. Jarek to były sportowiec- kolarz. Jeździł na kolarzówce. My z Grześkiem na góralach. Chłopaki zadecydowali, że jedziemy do Kamienia Śląskiego. Zgodziłam się bo i tak nie miałam pojęcia, gdzie to jest, jak daleko i jak tam się jedzie. Nie znałam dróg, map nie umiałam czytać. Nawet żadnej nie miałam. Jedyne co miałam to aparat fotograficzny, coś do jedzenia i picia. Pojechaliśmy. To wtedy na dobre złapałam bakcyla i rowerowego i zwiedzacza zamkowego. W drodze powrotnej nie było mi do śmiechu. Bolały mnie ręce, nogi, o siedzeniu nie wspomnę. Wtedy przejechałam 60 km. Ten wyjazd dał mi tak popalić, że pierwszą rzeczą po powrocie był zakup nowego siodełka. Kupiłam miękkie i ze sprężynami:) Ale od tamtej pory żadna odległość nie stanowiła już dla mnie problemu. Jeśli było do przejechania 80 km też dałam radę.

01160381

Moje odznaki, znaczki i plakietki z różnych imprez rowerowych.

 

Natomiast pierwsze przejechane 100 km (trasa wyniosła 128 km) udało mi się osiągnąć już rok później. Było to dokładnie 22.07.2007 roku. Jechałam „Szlakiem Drewnianych Kościołów” aż do Olesna.  Moja notatka z tego dnia jest dość lakoniczna. Musiałam być bardzo zmęczona: „(…) Bardzo miło wspominamy księdza z Bierdzan oraz księdza ewangelickiego z Lasowic Małych. Niestety w Oleśnie księży nie zastaliśmy. Otworzyła nam jakaś niemiła gospodyni. Również biuro PTTK było zamknięte. Pieczątkę do książeczki kolarskiej zdobyliśmy w cukierni. Prze Grześka nie zobaczyliśmy słynnego kościoła drewnianego w Oleśnie. Nie chciało mu się jechać 3 km, bo był w przeciwnym kierunku niż nasza droga powrotna i musielibyśmy nadrobić co najmniej 6 km. A było już bardzo późno ok. 16, a domu nie widać. Droga powrotna była koszmarem. Jechaliśmy lasem przez piaszczysty teren. Śmialiśmy się, że to ruchome piaski, bo Grzesiek zakopywał się, a mnie ściągało na boki (…). Moje pierwsze przejechane 100 km uczciliśmy colą w Poliwodzie! (…)”.

Potem tych 100 km i ponad było zdecydowanie więcej. Rozjeździłam się na dobre. Mało tego, nauczyłam się czytać mapy, wyszukiwać atrakcje i planować trasy. Od tej pory to ja byłam głównym organizatorem naszych wypraw. A Grześkowi to odpowiadało. Ważne jest, aby towarzysz, z którym jeździcie podzielał Wasze priorytety. Ja miałam ogromne szczęście bo dogadywaliśmy się naprawdę świetnie. Tak samo oboje lubiliśmy fotografować, łazić po różnych krzakach w poszukiwaniu grodziska albo innych ciekawych dla nas atrakcji w postaci ruin, bunkrów, zamków, pałaców, kościołów drewnianych itd… Jechaliśmy w podobnym tempie i zawsze mieliśmy o czym rozmawiać. To ostatnie było o tyle ważne, żeby w drodze powrotnej nie zasnąć ze zmęczenia…

Mój rowerowy rekord, to przejechane 167 km, 29.08.2008 roku. Ale w ogóle tego nie planowałam. Jechaliśmy odwiedzić moje dzieci, które były na kolonii w Głuchołazach. Na miejsce dojechaliśmy dość późno bo po drodze były ciekawe pałace, które musieliśmy sfotografować. I tak zatrzymywaliśmy się prawie co wioskę. W końcu dotarliśmy. W Głuchołazach spędziliśmy około godziny. Do Jarnołtówka dotarliśmy zmęczeni (droga była dość pagórkowata) i tam dopiero o 16.00 zjedliśmy pizzę. Już nie spieszyliśmy się. Było późno na powrót do Opola, więc postanowiliśmy poszukać noclegu w pobliskich ośrodkach. Jakież było nasze zdziwienie, gdy wszystko było zajęte. Udało się nam w końcu znaleźć jeden wolny pokój, ale cena była tak astronomiczna (40 zł. od osoby- przypominam był to rok 2008), że zrezygnowaliśmy z noclegu. Ja nie potrzebowałam jakiś wygód. Tylko gorący prysznic i łóżko. I tak miałabym problem ze spaniem bo ciężko mi zasnąć nie u siebie. Po krótkiej naradzie powzięliśmy decyzję o powrocie. Grzesiek trochę martwił się o mnie, czy dam radę. Tego i ja nie byłam pewna, ale stwierdziłam, że najwyżej będę jechać żółwim tempem, a do domu zajadę o północy, ale przynajmniej wyśpię się w swoim łóżku. Jak  się okazało obawy były niepotrzebne. Dostałam takiego speeda, że w domu byłam już o 21.00. Sama do tej pory nie mogę się nadziwić. Pewnie to dlatego, że nie spieszyliśmy się z obiadem, mieliśmy sporo czasu na odpoczynek bo przecież mieliśmy zostać na noc. Gdybym wcześniej wiedziała, że mam jeszcze do przejechania tyle kilometrów to na pewno skróciłabym tę przerwę i spieszyła się. A tak wypoczęliśmy i jeszcze w domach byliśmy o przyzwoitej godzinie.

Podsumowując moją 10- letnią działalność rowerowo- krajoznawczą mogę z całą pewnością powiedzieć, że rower jest dla każdego. Na początek wystarczy tylko chęć jeżdżenia. Później, owszem przyjdę inne potrzeby. A to zainwestuje się w ubiór kolarski, lepszy osprzęt, lepszy rower, lepszy aparat fotograficzny, mapy, GPS, torby, sakwy itd… Ale na początek wystarczy tylko sprawny rower.

 

Przez te wszystkie lata trochę nazbierało mi się pamiątek w postaci artykułów w gazecie, dyplomów, odznak, plakietek.

1a

Mam nawet swoje foto w gazecie w NTO.

2a

Wzięłam pierwszy raz udział w konkursie z wiedzy o Opolszczyźnie i… zajęłam I miejsce.

3a

Dyplomy z rajdów rowerowych.

5a

Dyplomy z rajdów rowerowych.

4a

Kolejne potwierdzenia udziału w rajdach rowerowych i dyplomy.

 

Przez te lata zwiedziłam Opolszczyznę wzdłuż i wszerz, chociaż do dzisiaj mam kilka rejonów mniej znanych (głównie skraj południowej i północnej część województwa). Oczywiście nie jeżdżę tylko po Opolszczyźnie ale ona jest mi najbardziej bliska. Prowadzę tzw. „Dziennik Podróży”, w którym opisuję każdą wyprawę rowerową. Wklejam do niego zdjęcia, bilety wstępu, pieczątki:

05193668

 

Zdobyłam kolarską odznakę w stopniu Dużym Brązowym. Za chwilę będzie Duża Złota. Jestem także Przodownikiem Turystyki Kolarskiej PTTK, Terenowym Przewodnikiem Po Ziemi Opolskiej. W planach mam zrobienie uprawnień pilota wycieczek, Przewodnika Sudeckiego oraz Instruktora Krajoznawstwa.

05193664

Legitymacja Przewodnicka, PTTK oraz PTSM.

 

 








Autor:
Data:
sobota, 21 maja, 2016 at 15:25
Kategoria:
Inne
Komentarze:
Możesz zostawic odpowiedz
RSS:
Możesz sledzic komentarze tego postu poprzez Kanal RSS

Dodaj komentarz